Obudziłam się w białej, sali na białym łóżku. Rozejrzałam
się i zobaczyłam, że nie jestem sama. Przede mną stał młody przystojny
mężczyzna. Wyglądał na jakieś 19, najwyżej 20 lat.
- Gdzie jesteśmy? – Spytałam nieznajomego. On nie
odpowiedział, tylko podszedł do mnie i usiadła na łóżku.
- Jesteś w niebie – odpowiedział, a jego głos był poważny.
- Że gdzie? – spytałam, bo nie wierzyłam w to co przed
chwilą usłyszałam. Może gdzieś tutaj jest jakaś ukryta kamera, albo coś
takiego.
- A jak się tu znalazłaś? – spytał nadal swoim pięknym, spokojnym
głosem. Wtedy wszystko sobie przypomniałam. Jego zdrada, jasne reflektory, pisk
opon, krzyk i słone łzy spływające po policzkach osoby, którą tak bardzo
kochałam. Potem połączyłam fakty.
- Czy to znaczy, że ja umarłam? – spytałam ledwo panując nad
głosem.
- Nie jeszcze, nie. Lekarze cały czas walczą o twoje życie,
ale jeśli tutaj jesteś to wszystko jest już przesądzone, przykro mi.
Byłam zszokowana, nie mogłam nic z siebie wydusić. W końcu
zebrałam się w sobie i zadałam pytanie, które nasuwała mi się od początku tej
rozmowy.
- Kim ty właściwie jesteś?
- Czy to nie oczywiste? Twoim aniołem stróżem.
Wytrzeszczyłam na niego oczy.
- To czemu mnie nie uratowałeś?- zapytałam z pretensją.
- Walczyłem o ciebie cały czas. Niestety nie udało mi się.
Wiele innych aniołów wyciągnęłoby cię z tego bez problemu. Przykro mi, że masz
takiego nieudolnego opiekuna – gdy to powiedział, był chyba zły na samego siebie.
Nie chciałam do tego doprowadzić.
- Przepraszam… nie obwiniaj się. Ale co się teraz ze mną
stanie?
- Raczej zostaniesz w niebie. – po jego słowach byłam zbyt
roztrzęsiona, aby jasno myśleć więc zadałam banalne pytanie:
- A jak masz na imię?
- Chimmanuell, wiem że jest dziwne ale sam je wymyśliłem.
- ok. mogę na ciebie mówić Chimmi?
- yyyy jak chcesz.
- Hmmm… więc Chimmi co się ze mną stało po wypadku? – tak
naprawdę nie chciałam się o to pytać. Bałam się odpowiedzi, ale przecież
musiałam to wiedzieć.
- Od wypadku minęło już półmroku. Twoi rodzice i brat bardzo
to przeżyli, oczywiście twój hmm… chłopak też. Zarówno w dzień jak i w nocy siedział
przy tobie w szpitalu. Twoja rodzina nie chciała go znać. On natomiast cały
czas zadręczał się, że ten wypadek to jego wina. Próbował nawet popełnić
samobójstwo, ale na szczęście jego przyjaciel w porę zareagował. Po pięciu
miesiącach, gdy lekarze powiedzieli mu, że nie masz szans na przeżycie
wyjechał, zmienił numer telefonu i wszystkie inne adresy.
- On przejmował się moim losem?
- Nawet nie wiesz jak bardzo. – Wtedy uświadomiłam sobie, że nigdy nie
przestałam go kochać. Ale to jest już przeszłoś i nie ma sensu do niej wracać.
- Minęło już pół roku? Tyle byłam, a właściwie jestem w
śpiączce?
- Tak
W chwili w której
udzielał mi odpowiedzi straciłam przytomność.
***
Hmmm... Co by tu napisać? Sama nie wiem. Jeżeli ktoś czytał ten rozdział to proszę o komentarz nawet bardzo krótki. Zaczynam tego bloga już drugi raz, mam nadzieję,że tym razem mi się uda =] Chyba mogę liczyć na waszą pomoc?. Więc jak podoba wam się?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz